10.09.2014

Rywalizacja

Czy lepiej być najsłabszym wśród najlepszych czy najlepszym wśród najsłabszych? Oczywiście gdyby było można to najlepiej być najlepszym wśród najlepszych. To się zdarza niestety rzadko. Lubię sport i wydaję się, że matematykę, czy inne przedmioty szkolne też można traktować jako sport. Podobno są kraje na świecie w których unika się rywalizacji uczniów. Czy to dobrze? Nie wiem. Ja z pewnością przyzwyczaiłem się do tego, że praktycznie każdy chce mieć jak najlepszą ocenę. To nie powinno dziwić. Chyba nikt nie chce być gorszy od drugiego. Oczywiście nie wszyscy przywiązują do ocen taką samą wagę. Mi na przykład w liceum na ocenach z innych przedmiotów, niż moich ulubionych, było obojętne jaką ocenę dostanę. Niektórzy za wszelką cenę chcieli mieć pasek, mi wystarczyła średnia 3,40. W gimnazjum i w podstawówce było inaczej. Teraz - na studiach, też to się zmieniło. Tutaj wysoka średnia może skutkować nie jakimś tam biało-czerwonym paskiem, tylko stypendium. Poza tym uczymy się praktycznie tylko matematyki, dlatego też nie ma wymówki, że któreś przedmioty są mniej interesujące (chyba, że ktoś chce być specjalistą w jednej dziedzinie matematyki, ale myślę, że na pierwszych latach studiów uczymy się rzeczy niezbędnych do późniejszej specjalizacji). Niestety pierwszy semestr skończyłem ze średnią 3,33. Drugi był lepszy, ale i tak do 4,00 nie wyciągnąłem. Mam nadzieję z semestru na semestr się poprawiać. By to zrobić z pewnością muszę zacząć się więcej uczyć. Czy uda mi się jednak dogonić te osoby, które praktycznie zawsze dostają piątki?
W podstawówce miałem z matmy same piątki (czasami szóstki). Byłem w grupie kilku osób, które matematykę rozumiały bardzo dobrze, mniej więcej na tym samym poziomie. Egzamin napisałem na 36/40 punktów i to był jeden z lepszych wyników w klasie (najlepszy to chyba 39 punktów). W gimnazjum trafiłem do bardzo słabej klasy, ale za to miałem dobrą nauczycielkę. Nie przemęczałem się zbytnio (i chyba tu właśnie odzwyczaiłem się od systematycznej pracy). Obawiałem się, czy brak rywalizacji nie wpłynie źle na mój wynik. Nie miałem żadnego porównania do ludzi z klas, gdzie poziom był dużo wyższy. Na szczęście okazało się, że brak rywalizacji nie wpłynął negatywnie na mój wynik z egzaminu gimnazjalnego. Z części matematycznej dostałem 47/50 punktów i dostałem się do klasy licealnej z najwyższą ilością punktów. Okazało się jednak, że nie będzie tak łatwo jak w gimnazjum. Już od pierwszych sprawdzianów było widać, że jestem co prawda w piątce najlepszych z matematyki, ale do najlepszego dużo mi brakuje. Z czasem to wszystko się wyrównało i ostatecznie na maturze osiągnąłem najlepszy wynik w klasie - 94%. Chyba dwie osoby miały 90%, kilka 80%-90%. Nie można powiedzieć, że matura wypadła źle w naszej klasie.
Ze względu na przeciętny (słaby) wynik z języka, na studia, kierunek matematyka, dostałem się z około pięćdziesiątego miejsca. Myślę, że gdyby brać pod uwagę tylko wynik z matury z matematyki, byłbym gdzieś w pierwszej dwudziestce. Tak czy inaczej teraz razem ze mną w grupie jest kilka osób, którzy są ode mnie zdecydowanie lepsi. Dla mnie to nowa sytuacja i ciężko mi się w niej odnaleźć. Czasami mam wrażenie, że umiem dużo, a mimo wszystko okazuje się, że nie jest to wystarczająco dużo. W każdym razie ta nowa sytuacja zaczyna mnie motywować do nauki, żeby nadrobić braki, żeby nie odstawać od czołówki.
Zastanawiam się, jaka rywalizacja byłaby dla mnie najlepsza. Nie lubię, jak mi ktoś pomaga. Chcę sam rozwiązywać problemy. Z drugiej strony powinienem się cieszyć, że wokół mnie jest dużo kolegów, którzy mogą mi pomóc, a nie tak jak w gimnazjum, gdzie to ja musiałem wszystkim pomagać. Choć w gimnazjalnej klasie nie miałem konkurencji, nauczycielka motywowała mnie i w jakiś sposób czułem się odpowiedzialny za całą klasę, żeby nie okazało się, że jesteśmy zdecydowanie najgorsi w szkole. W licealnej klasie było jakieś dziesięć osób, które przykładały się do nauki matematyki i drugie tyle, którzy w pierwszych dwóch klasach naukę "olewali". Oczywiście przebudzili się w trzeciej klasie, gdy zaczęła przerażać ich perspektywa słabo napisanej matury. W każdym razie atmosfera w klasie była bardzo pozytywna. Nie było jakiegoś wielkiego ducha rywalizacji. Nie było zawziętej walki o jak najlepsze oceny. Szczerze mówiąc, ta atmosfera odpowiadała mi najbardziej. Z podstawówki niewiele pamiętam, no ale to w końcu początki edukacji. Mam jednak wrażenie, że atmosfera w podstawówce nie była aż tak luźna, jak w liceum.

Crydajam - Playground

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz